Kiedy skończyłeś kurs i jak się o nim dowiedziałeś?
- Doczytałem się gdzieś w gazecie i zapisałem się na kurs. To było w grudniu 72 roku lub styczniu 73'. Jak zaczynałem to miałem 22 lata. Mieszkałem wtedy w Gryfinie więc nie chodziłem na wszystkie spotkania, które odbywały się w Szczecinie. Jednego dnia patrzę do skrzynki pocztowej, a tam znalazłem delegację! Tak zostałem przydzielony na swój pierwszy mecz. Nie miałem żadnego doświadczenia, nie byłem nawet na meczu jako asystent. Od razu zostałem wyznaczony na mecz B-klasy – Polonia Gryfino – Wiskord Żydowce.

No właśnie,  jak wyglądały Twoje początki?
-Pamiętam, że pokazałem wtedy 8 żółtych kartek. Nie miałem nawet jeszcze pełnego stroju sędziowskiego, pomogła mi moja ówczesna dziewczyna, a teraz już żona. Załatwiłem sobie jakieś czarne getry, ona doszyła białe wstawki i jakoś to wszystko wyglądało.  Emblemat musiałem sobie uszyć sam, trzeba było jakoś kombinować [śmiech]. Na następny mecz pojechałem do Trzcińska, po tym spotkaniu miałem dość sędziowania. Chciałem już nawet rezygnować, ale moja żona wspomogła mnie, mówiła „Marian, no kto tu rządzi? Ty czy oni?”. Namówiła mnie i już tak zostałem.

Którą najwyższą ligę sędziowałeś?
- Czwartą, a jako asystent byłem na III lidze, jako główny sędziowałem jeszcze I ligę na turnieju w Świnoujściu. III ligę sędziowałem z kilkoma kolegami - Staś Stolarski, Antek Dancewicz, Arek Augustyniak.

A co z kolegami, którzy razem z Tobą kończyli kurs?
- W tej chwili już nikogo nie ma. Wszyscy koledzy, którzy skończyli razem ze mną kurs już odeszli.

Na co wydałeś pierwsze zarobione w sędziowaniu pieniądze?
- To były jakieś małe kwoty, coś tam odkładałem i kupiłem za to w LuxPolu w Stargardzie strój sędziowski. Pierwsze koszulki miały doczepiany kołnierz, trzeba było go ładnie przygotować – wyprasować, wykrochmalić i tak jeździło się na mecze.

Co uważasz za swój największy sukces?

- Myślę, że za mało się zaangażowałem i udzielałem, żeby sędziować gdzieś wyżej. Jeden mecz pozostanie mi jednak w pamięci. Obok Lasku Arkońskiego drużyna Orłów Górskiego zagrała z Oldbojami Arkoni Szczecin, był to jubileusz drużyny z naszego miasta, a ja prowadziłem to spotkanie jako sędzia główny. Za moje sukcesy mogę też uznać wyróżnienia od Zarządu Województwa, od ZZPNu i legitymacja zasłużonego sędziego od Polskiego Związku Piłki Nożnej.


Czym różni się obecna piłka od dzisiejszej?
- Kiedyś było inaczej, kluby były bardziej otwarte na sędziów. Postawili kiełbaskę, poczęstowali obiadem i nie tylko - to był standard. Nawet przegrana drużyna była bardzo gościnna. Nikt później nikogo nie posądzał o jakieś układy. Teraz każdy rozjeżdża się w swoją stronę, choć niektóre kluby potrafią zaskoczyć!


Najzabawniejsza historia związana z sędziowaniem to...?

- No, może nie najzabawniejsza, a nieco przerażająca! Sędziowałem jako asystent na stadionie, gdzie trybuna była bardzo blisko mnie, tak jak na Chemiku Police. Do śmietnika ktoś potrafił wrzucić petardę. W momencie kiedy wybuchła rozniósł się tak okropny huk, że musiałem na chwilę stanąć i się otrząsnąć! To było przerażające!

Marian, masz bardzo duże doświadczenie, nie jedno w życiu widziałeś, pisali o Tobie w gazetach, dlatego Ty jako taki doświadczony arbiter, może chciałbyś przekazać jakieś rady młodszym kolegom?

- Trzeba być zawsze człowiekiem – przed spotkaniem, na spotkaniu i po. Wtedy ma się swoją godność, a zawodnicy i działacze dobre zdanie o tobie. Do tej pory, gdy jeżdżę do niektórych klubów to do dziś wspominają mnie dobrze. Nie ma miejscowości, do której bym przyjechał i żeby mnie wyklinali. Nigdy nie zostałem ukarany.

A jakie masz rady dla tych, którzy dopiero zaczynają?
- Najważniejsze to być blisko akcji – czyli bieganie. Jak sędzia zostaje, nie widzi, ocenia sytuacje z dalekiej odległości to wtedy to wszystko jest nie tak. Ja dobrze biegałem i może nawet nieraz przeszkodziłem zawodnikom, ale to jest naturalne. Radzę im uczenia się odporności i umiejętności już od samego początku

facebook_page_plugin